Kufer babci Krysi - cześć II
- Chyba wiem
gdzie jesteśmy - odpowiedział równie przestraszony Krzyś. Rozejrzeli
się. Po prawej stronie roztaczał się gęsty busz. Przed nimi pasło
się stado olbrzymich kangurów. - To jest Australia.
- Ale skąd my
się tu wzięliśmy? I gdzie jest nasz dom? - dziewczynce zbierało się na płacz
- Nie wiem. Ale
przestań się mazać. - powiedział Krzyś - Patrz, tam stoją jacyś ludzie.
Podejdźmy do nich i zapytajmy.
Hania spojrzała
w kierunku, w którym zaczął iść brat. Coś ją zaniepokoiło.
- Krzychu! -
zawołała cicho za bratem - Krzyś, stój!
- Co znowu? -
chłopiec zatrzymał się zniecierpliwiony - im szybciej się dowiemy, gdzie
jesteśmy tym szybciej wrócimy do domu
- Czy tamci ludzie
kogoś ci nie przypominają? - zapytała Hania
Krzyś przyjrzał
się grupce ludzi z uwagą. Mieli dziwne ubrania, jak na safari. Beżowe bluzy i
spodnie, kapelusze z okrągłym rondem i skórzanym paskiem pod brodą. Mężczyźni
mieli przerzucone przez ramię sztucery. Właśnie ustawiali się do zdjęcia przed
śmiesznym aparatem z harmonijką.
Hmm, coś w tej
sytuacji było znajomego. Jak deja vu. O tak, już wie!
- Przecież to
ludzie ze zdjęcia, które oglądaliśmy na strychu! - zawołał Krzyś z
niedowierzaniem - Chyba śnię. Możesz mnie uszczypnąć?
Hania z
przyjemnością spełniła prośbę brata
- Ał, ale nie
tak mocno - obruszył się chłopiec - przypominasz sobie kiedy było robione to
zdjęcie?
- Chyba tak.
1923 rok - odpowiedziała dziewczynka
Oboje zamilkli
nie wierząc w to co widzą. To jednak musiał być sen!
- Znaczy, że
jedna z tych kobiet to ciotka Stefania - zauważył Krzyś - chodźmy do nich.
- I jak im
wytłumaczysz skąd się tu wzięliśmy? Myślisz, że nie będą się dziwić, że jesteśmy tu sami? - zapytała Hania - Musimy raczej usiąść i
pomyśleć. Chociaż przez ten upał nie mam nawet siły na myślenie.
- Faktycznie,
potwornie gorąco
Dzieci zaczęły
zdejmować z siebie warstwy ubrania, bo przecież w miejscu, z którego wyruszyli
padał deszcz i było zimno. Nagle obok nich przemknęły spłoszone przez grupę
podróżników kangury.
- Przez to
wszystko zapomniałem o kangurach! - zawołał Krzyś - popatrz jakie one są
wielkie. Ech, jaka szkoda, że Janek nie może nas teraz zobaczyć. Normalnie
padnie jak mu opowiem.
- Może i jest
twoim przyjacielem, ale jakoś wątpię, żeby ci uwierzył - prychnęła Hania
- Jak zwykle
jesteś przemądrzała! Ale niestety tym razem masz rację. Nikt nam nie uwierzy -
powiedział z żalem Krzyś
- Zobacz, tamci
ludzie gdzieś się wybierają - dziewczynka spojrzała w stronę dorosłych, którzy
zakładali plecaki i zbierali się do drogi - Chodźmy za nimi, ale tak, żeby nas
nie zauważyli.
Rodzeństwo
ruszyło w ślad za grupą. Z tego, co mogli dowiedzieć się ze zdjęć ciotki
Stefanii, podróżowała ona po całym świecie z kilkorgiem przyjaciół. Na każdym
zdjęciu bowiem powtarzały się te same osoby.
Nagle Krzyś
wpadł na siostrę, która raptownie się zatrzymała.
- Co jest?! -
wykrzyknął chłopiec
- Ciii -
uciszyła brata Hania - zatrzymali się i coś oglądają. Podkradnijmy się bliżej i
zobaczmy.
Osłonięci przez
krzaki podeszli jak najbliżej podróżników. Oczom rodzeństwa ukazały się
jakieś brązowe i wysokie ni to skałki, ni to pnie dziwnych drzew. Było ich
dużo, chyba setki! Dzieci zaczęły podsłuchiwać rozmowę dorosłych. Okazało
się, że to nie żadne skały, ale termitiery czyli gniazda termitów. Były
zachwycające.
- Najbardziej
żałuję, że nie mam ze sobą żadnego aparatu - szepnął Krzyś. Hania zgodziła się
z bratem, byłaby to wspaniała pamiątka. Dziewczynka posmutniała. Czy
uda im się wrócić do domu? Ale nie powiedziała tego głośno, nie chciała
zasmucać brata.
Ruszyli w
dalszą drogę podążając za podróżnikami. Kiedy zatrzymali się nad rzeką, aby
zaczerpnąć i napić się wody, gdzieś w górze usłyszeli głośne dźwięki. Unieśli
głowy i zobaczyli jak nad nimi przeleciała grupa czarnych ptaków z czerwonymi
ogonami.
- Kakadu -
krzykną ktoś z grupy dorosłych. Rodzeństwo było zachwycone widokiem papug. Na
pewno było to dziś najpiękniejsze co zobaczyli. Ptaki były ogromne, piękne i
bardzo głośne. Ich skrzeczenie było słychać jeszcze długo po tym jak zniknęły
im z oczu.
Szli już naprawdę długi czas. Hani i Krzysiowi zdawało się, że ta wędrówka nigdy się nie
skończy. Nareszcie grupa podeszła do czekających na nich samochodów. Takie auta
Krzyś pamiętał tylko z książek o historii motoryzacji. Podróżnicy usadowili się
i ruszyli. Hania i Krzyś przerazili się że zostaną tu sami. Przecież jak
nic się nie zmieni, to będą musieli poprosić o pomoc!
Jako ostatni ruszał samochód przypominający ciężarówkę.
- Hania,
biegnij - zawołał Krzyś - Nikt na nas nie patrzy. Wskakujemy na pakę i jedziemy
razem. Za nic tu sam nie zostanę!
Dzieci
wskoczyły na tył samochodu i ukryły się wśród licznych paczek i worków. Jechali
tak już dłuższy czas podskakując na wybojach, wśród wzbijanego przez samochody
kurzu. Hani zdrętwiały nogi od niewygodnej pozycji i postanowiła je wyprostować. A niech już ich zobaczą! Nie da rady dalej jechać w kucki. Kiedy
zaczęła zmieniać pozycję kopnęła jeden z worków, z którego wypadły pomelo.
Hania znała te owoce, ponieważ mama często kupowała je na deser.
- Krzyś, tu są
chyba zapasy jedzenia! - wyszeptała do brata.
- O jak dobrze
- ucieszył się chłopiec - już mi tak burczy w brzuchu, że chyba
powiadomię wszystkich o naszej obecności.
Zaczęli
przeszukiwać worki i znaleźli nie tylko owoce, ale tez pieczywo i wodę. Ze smakiem zjedli suchy chleb popijając go woda. Kto
by pomyślał, że tak będzie im smakowało! Starali się nie zrobić bałaganu, żeby
nikt nic nie podejrzewał.
Nagle samochody
zwolniły. Rodzeństwo ostrożnie wyjrzało ze swojej kryjówki.
- Popatrz, to
przecież koala - Hania była zachwycona. Na kilku drzewach obok drogi siedziała
leniwie mała grupa tych zwierzaków. Na plecach niektórych siedziały nawet
maluchy. Hania i Krzyś patrzyli na nie jak urzeczeni dopóki nie ruszyli
dalej.
Po pewnym
czasie samochody zatrzymały się. Rodzeństwo zamarło. Podróżnicy wysiedli i
gdzieś poszli. Dzieci skorzystały z okazji i wyskoczyły ze swojej kryjówki.
Zaczęli się rozglądać i poszli za dolatującymi z oddali głosami. Doszli do
wzgórza, z którego roztaczał się najpiękniejszy krajobraz, jaki kiedykolwiek
widzieli. Opadający w dół ogromny wodospad, czysta rzeka i zieleń wśród skał.
- Spójrz tam -
z przejęciem w głosie powiedział Krzyś
- To...to
przecież...krokodyle - z przerażeniem powiedziała Hania. Wielkie, oliwkowo-brązowe,
wyglądały trochę jak leżące kłody drzew. - Jak dobrze, że jesteśmy tutaj,
wysoko!
Po dłuższym
czasie podziwiania otaczającej przyrody Hania i Krzyś zaczęli się martwić, bo
robiło się już całkiem ciemno. Zatęsknili też strasznie za domem.
Nagle usłyszeli
rozmowę podróżników, z której wynikało, że wracają do samochodów i będą rozbijać
obóz. Hania i Krzyś schowali się wśród krzewów. Gdy tylko dorośli zniknęli w dole
wzgórza, ruszyli w tym samym kierunku. Kiedy doszli na miejsce zobaczyli jak
mężczyźni rozbijają namioty i rozpalają ognisko. Kobiety przygotowywały
kolację. Zapadła ciemność.
Rodzeństwo,
schowane wśród zarośli, patrzyło na ludzi siedzących przy ognisku i jedzących
kolację. Poczuli, że są okropnie godni. A tu jeszcze noc i w oddali słychać
było wycie psów dingo. Nagle Hania odwróciła się do brata.
- Krzychu,
chyba mam pomysł jak możemy wrócić do domu. Nie wiem czy się uda, ale
powinniśmy spróbować. Myślę o tym już od kliku godzin. Pamiętasz jak się tu
znaleźliśmy?
- No pewnie.
Oglądałem sobie pióro strusia, a ty zaczęłaś je mi wyrywać. Nie chciałem
puścić, a wtedy znaleźliśmy się tu. Aaaaaaaaa - zrozumiał wreszcie Krzyś, co
chciała mu powiedzieć siostra - Spróbujmy, chciałbym być już w domu.
Złapali razem
pióro i spojrzeli na siebie. Czy się uda? Nagle poczuli jak wszystko wokół nich
znów wiruje i się zmienia. Po chwili stali na dobrze sobie znanym strychu.
Poczuli wielką ulgę. Ale co powiedzą rodzice? Czy ich szukali?
- Haniu,
Krzysiu! Co wy tam robicie tyle czasu? Czas na obiad! - usłyszeli głos mamy
- Jak to na
obiad? - zdziwił się Krzyś - Chyba kolację i to późną?
Hania wyjrzała
przez okno. Nadal padało, ale nie była to noc. W oddali widoczna była wieża ratusza z zegarem, który
wskazywał godzinę 14:10.
- Krzychu, nie
było nas tylko godzinę! - powiedziała ze zdziwieniem
- Niemożliwe! A
to heca! - wykrzyknął chłopiec
- Proszę,
odłóżmy to pióro na miejsce i chodźmy na obiad - poprosiła Hania. Nadal nie
mogła uwierzyć w to co przeżyli.
Schowali pióro
do dziennika i odłożyli go do kufra. Hania postanowiła, że nigdy, ale to przenigdy
do niego nie zajrzą.
Kiedy już schodzili po schodach dziewczynka usłyszała brata, który mówił jakby do siebie:
- A ja bym
jednak zobaczył, co jest na drugiej stronie dziennika...
Komentarze
Prześlij komentarz